Dzień 6 – trekking Chiang Mai cz. II

W nocy było bardzo zimno i bardzo ciemno. Otwierając oczy nie było żadnej różnicy, mięliśmy wrażenie, że oślepliśmy – bimber? 😉 Od ok 4-5 rano koguty prześcigały się, który głośniej i częściej zapieje. Dołączyły też do nich szczekające psy. Dzięki temu przed 6:00 byliśmy już na nogach. Po wyjściu na taras (który jest też kuchnią) zobaczyliśmy piękny widok jak mgła spływa nad drzewami i zalewa wioskę. Nadal było zimno. Przed śniadaniem poszliśmy we trójkę na półgodzinny spacer po wiosce, z każdym witając się słowami A-BU-YA. To znaczy dzień dobry, do widzenia i dziękuje. Wioska była czysta, biegało dużo psów i kur. Wróciliśmy na śniadanie, następnie się spakowaliśmy, daliśmy dzieciakom krówki przywiezione z Polski i ruszyliśmy w drogę ok 9:00. Przeszliśmy przez pole ryżowe i zaczęła się wspinaczka. Łatwo nie było bo już zaczynało się robić gorąco. Im wyżej tym ładniejsze widoki. Mijaliśmy panów wycinających bambusy, a następnie takie długie, 50 kg drzewa znosili na ramieniu. Nataszki buty się nie sprawdziły bo ciągle się ślizgała, co nie było bezpieczne przy mocnych nachyleniach w dół. 3 razy przewodnicy ratowali ją w ostatniej chwili łapiąc za rękę.. Kamil natomiast doradzał by najsłabszą jednostkę zostawić, bo opóźnia najsilniejszych 😉
Po ok. 2 godzinach dotarliśmy do kolejnej wioski plemienia Lahu, ale mniejszej i mieszczącej się nad rzeką Maetang River. Tu nasi przewodnicy zmontowali bambusową tratwę i ruszyliśmy z nurtem Metangu. Baliśmy się, że będzie nudno, ale nie było. Widoki były przepiękne. Co chwile małe wodospady, które Jadoo pokonywał bez najmniejszego trudu. Widzieliśmy po drodze węża i kąpiącego się w rzece bawoła. Spływ trwał ok 2h i dotarliśmy do tego samego miejsca gdzie wczoraj jedliśmy obiad, czyli Sopkai Thai. Byliśmy głodni i wręcz rzuciliśmy się na ryż smażony z warzywami i jajkiem. Do tego arbuz i ananas. Na koniec zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie i pożegnaliśmy Jadoo. Manit odwiózł nas do Chiang Mai. Nataszka i Kamil przespali cześć drogi na drewnianych ławkach, Piotrek wytrwale obserwował otoczenie. Jesteśmy przeszczęśliwi, że udało nam się doświadczyć tak wspaniałej i niecodziennej przygody.
Polecamy wszystkim Trekking Collective. Znaleźliśmy ich przez TripAdvisor, mieli same pozytywne opinie i wszystko się potwierdziło. To jedno z droższych biur trekkingowych, ale są bardzo w porządku. Wspierają lokalną ludność i z każdej wycieczki oddają ok 20% na potrzeby wioski. Np. finansują program 3 posiłków dziennie dla dzieciaków, które spędzają 5 dni w tygodniu poza domem. Czytaliśmy dużo o innych, tańszych opcjach, ale ludzie narzekali na duże grupy (my byliśmy sami), mało jedzenia (u nas dokładki) i nieterminowość.
Po powrocie do hotelu wyszorowaliśmy się z brudu i środków na komary i poszliśmy na pobliski nocny targ. Kupiliśmy kilka pamiątek i zobaczyliśmy imprezową ulicę Chiang Mai. Nie specjalnie nam się podobało.. Panie, a czasem panowie wyglądający jak panie, bardzo się ucieszyli na widok Piotrka i Kamila 😉 zaczepek nie było końca. Jednak po 2 drinkach znudziło nam się, pojechaliśmy tuk tukiem dookoła miasta i skończyliśmy wycieczkę na placu obok naszego hotelu, gdzie znowu najedliśmy się do syta.
Zbudujmy taką tratwę i popłyńmy Wisłą do Bałtyku !!! 😉
Hej, Mam pytanie, ile wyniósł was trekking? Niestety na stronie biura nie ma cen 🙁
Cześć, przepraszamy za opóźnienie z odpowiedzią. Cenę uzgodniliśmy z Caroline pisząc na caroline@trekkingcollective.com. W zależności od tego ile osób i na ile dni wybiera się na trekking cena jest zmienna. Nasza trasa nazywała się „Lanna Scenic Trails” i płaciliśmy ok 300 PLN/os