GWADELUPA cz. I (Basse Terre, wulkan Soufriere, Trois Rivieres)

Wspólnie ze znajomymi chcieliśmy wylecieć gdzieś w poszukiwaniu słońca w okresie luty / marzec. Początkowo planowaliśmy Brazylię, później Filipiny, ale nie znaleźliśmy tanich biletów. W grudniu Air France zrobił promocję na loty na Gwadelupę więc długo się nie zastanawiając nabyliśmy owe bilety. W podróż wylecieliśmy we czwórkę 15 lutego 2017 r.
Łącznie spędziliśmy 13 dni na Gwadelupie. 5 dni na Basse Terre i 8 na Grande Terre. Od razu po przylocie skierowaliśmy się do wypożyczalni SIXT i odebraliśmy nasz samochód, który zarezerwowaliśmy tradycyjnie przez Argusa. Tym razem nie był to Fiat Panda! Dostaliśmy Suzuki Swift 😀 Kto widział Suzuki Swift wie, że do bagażnika nie wejdą 4 duże walizki + 4 plecaki… Czekała nas więc średnio komfortowa podróż z lotniska w Pointe-a-Pitre do Trois Rivieres (45 km) bo do bagażnika zmieściły się tylko 2 walizki, a resztę trzeba było jakoś wcisnąć między 4 człowieki 😉 Ok 20:00 dojechaliśmy do naszego mieszkania, które wynajęliśmy przez Airbnb. Czekał na nas komitet powitalny w postaci właścicieli domu czyli Armelki i Alexa. W lodówce znaleźliśmy podstawowe produkty do przygotowania kolacji oraz 4 domowej roboty suflety i butelkę ponczu 🙂 Samo mieszkanie było rewelacyjne, zdjęcia nie oddawały tego co zastaliśmy na miejscu, link TU. Jak to zwykle bywa po takiej podróży zmęczenie dało o sobie znać i szybko położyliśmy się spać. Przez różnicę czasu wszyscy wstaliśmy ok 5:00, a słońce wychodzi dopiero o 6:30.. i co tu robić? 😉 Pooglądałam gwiazdy, a jak już zaczęło świtać znalazłam puchatego kotka, którego głaskałam przez godzinę 🙂 Jak już doczekałam się wschodu to mym oczom ukazały się przepiękne widoki. Absolutnie wszystkim byłam oczarowana. Od kołyszących się palm, przez widok na wulkan z kuchennego okna, widok na Wyspy Saintes, nasz basen z leżakami, po cudowne kwiaty i drzewka w ogrodzie.
Szybkie śniadanie i ruszyliśmy na czarną plażę Grande Anse w Trois Rivieres, do której jechaliśmy może 10 min. Po drodze zobaczyliśmy miejscowość Trois Rivieres z niewielką zabudową i portem. Stąd można wypływać na wyspy Les Saintes (jest najbliżej), ale nam zabrakło na to czasu. Plaża Grande Anse całkowicie nas zachwyciła. Piękne palmy, duże fale i czarny, drobny piasek wystarczyły by ten dzień był idealny. Na plaży były miejsca piknikowe z daszkiem gdzie zjedliśmy wcześniej przygotowany obiad (fajnie sprawdziła się mała lodówka z kilkoma wkładami chłodzącymi). Przez chwilę byliśmy na tej dużej plaży zupełnie sami. Dopiero po 15:00 zaczęli przybywać ludzie. Tam też pierwszy raz widziałam spadające kokosy więc mając pewność, że są świeże (w końcu spadły przed chwilą) zabrałyśmy się z koleżanką za rozłupywanie o skałę. Myślę, że wyglądałyśmy jak małpki 😉 ale po prawie godzinie udało się dostać do środka! #proudofmyself
Kolejne 3 dni spędziliśmy na wycieczkach w głąb wyspy. Pierwszym celem było wejście na wulkan Soufriere. Dojechaliśmy samochodem przez miejscowość Saint Claude do ciepłych źródeł, które nazywają się Bains Jaunes. Tam zostawiliśmy samochód na bezpłatnym parkingu i ruszyliśmy na szlak. Wejście na teren parku narodowego jest bezpłatne. Zdobycie wulkanu zajmuje ok 3 h, jednak przy postojach na jedzenie, picie, zdjęcie lub odpoczynek czas się wydłuża.
Ok 1/3 szlaku prowadzi przez dżunglę, po kamiennych schodach dochodzi się do Savane a Mulets. Dalsza część to już podejście pod górę po kamieniach lub ubitej ziemi. Nie ma tu wysokich drzew więc od słońca nie ma ucieczki. Orzeźwienie przychodziło wraz z chmurami, które niestety chwilowo zasłaniały widoki. Jednak sam moment kiedy nagle chmura cię pochłania jest niesamowitym przeżyciem. Po zdobyciu szczytu znaleźliśmy sobie miejscówkę z dala od ludzi, z pięknym widokiem i zrobiliśmy mini piknik. Jedyny minus to zapach 😉 Jak wiatr zawiał w naszą stronę to wydobywające się związki siarki przypominały zgniłe jajko.. Na szczęście nie czuliśmy tego zapachu non stop. Będąc na górze, gdzie jest zagłębienie (tzw. kaldera) można zajrzeć „do środka” wulkanu, skąd wydobywa się szaro-żółty dym i to właśnie on śmierdzi, ale jednocześnie widok robi wrażenie. Ostatni raz erupcja miała miejsce w 1977 roku więc wcale nie tak dawno. Sama nazwa Soufriere to po francusku „ujście siarki” i na innych karaibskich wyspach (np. St. Lucia) wulkany też się tak nazywają. Zeszliśmy innym szlakiem, obchodząc wulkan dookoła, przez Col de l’Echelle. W nagrodę za zdobycie szczytu mogliśmy się zrelaksować w ciepłym baseniku czyli Bains Jaunes. Woda jest ogrzewana przez wulkan i ku mojemu zdziwieniu była naprawdę czysta i bez zapachu. Wracając zatrzymaliśmy się w stolicy Gwadelupy, Basse Terre (tak nazywa się miasto, jaki i cała zachodnia wyspa). Samo miasto nie zachwyca, ale też nie odstrasza. Jest ładna promenada, małe uliczki ze sklepami i potężny fort Delgres, którego niestety nie udało się zobaczyć bo o 16:30 zamykają.
To tyle, kolejne wycieczki w następnym poście 🙂
o matulu i jak się teraz skupić na nauce, jak przed oczami takie cudowności…
Czekam cierpliwie na następne wycieczki, pozdrowionka 🙂
hehe my też już wróciliśmy do „rzeczywistości”, ale może takie widoczki i opisy zachęcą kogoś do odwiedzenia tego pięknego miejsca 🙂
Owocnej nauki! buźka 🙂